W cieniu wielkiego dębu. (1)

Wielki dąb

CZĘŚĆ 1.

Mówi się, że strach ma wielkie oczy. Mój strach nie ma oczu wcale. Ma dwa metry wysokości razem z kijem, zniszczone, spłowiałe od słońca i wiatru, choć kolorowe niegdyś łachmany i wypchany jest słomą. Jest w moim wieku. Nie jest potworem. Kiedyś był dla mnie mgłą, która mnie osaczała, oplatała i nasączała wilgocią. Teraz wiem, że jest bardzo konkretny i jest moim przyjacielem, albo raczej oswojonym wrogiem.

Ukrywa się we mnie, pomiędzy żebrami i kręgosłupem. Kiedy o nim zapominam czasami wraca w dobrze znanym bólu, zaciskając mi w żelaznym uścisku klatkę. Czasami słomianą dłonią łapie mój mózg i ściska z całej siły. Ukrywa się, a jednak nie pozwala mi o sobie zapomnieć. A najgorsze jest to, że do niedawna był moim drogowskazem.

I właśnie w tej chwili, jednej jedynej, w tej sekundzie podkładam pod nim ogień. Wyobrażam sobie, jak szalejące płomienie trawią jego słomiane ciało i wnętrzności, jak pozostaje jedynie osmalony kikut z jego kija i trochę niedopalonych łachmanów.

Dlaczego chcę go spalić? Bo ostatnio przyniósł mi prezent

Był to pięknie zapakowany ptak. Żywy ptak w kartonie z dziurkami. I tylko jednej rzeczy brakowało. Klatki. Otworzyłam prezent i nieśmiały z początku ptak rozprostował skrzydła. Wyleciał. Odleciał w niebo, chmury, drzewa, las, pozostawiając mi jedynie wspomnienie. Od mojego stracha otrzymałam wolność…


Mała dziewczynka miała marzenie.

Na zwykłym podwórku, w zwykłym mieście stał blok, czteropiętrowy z dwiema klatkami. Przylegało do niego ogrodzone podwórko z piaskownicą, drabinkami, zdziczałymi jeżynami i brzozą. Pod krzakami bzów stały dwie ławki, a w płocie pojawiała się czasami dziura, cierpliwie łatana przez dozorcę, przez którą dzieciaki uciekały na sąsiednie podwórka. Pewnego dnia dziewczynka bawiąc się wśród trawy znalazła żołądź. Choć w pobliżu nie rosły żadne dęby, wyobraziła sobie piękne, rozłożyste i dostojne drzewo. Na jej własnym podwórku.

Nie miała pojęcia jak zasadzić żołądź, żeby wyrósł z niego dąb, ale nasionko zakiełkowało w niej marzeniem, postanowiła napisać książkę. Prędko pobiegła do taty po wskazówki, a on zapalił się do tego pomysłu i zadeklarował pomoc. W tamtych czasach nie było jeszcze internetu, więc wiedza ojca dla debiutującej pisarki była bezcenna.

Wszystko zostało przygotowane: pomoc taty, kartka papieru, długopis, żołądź na biurku i pomysły w głowie.

Dziewczynka chciała opisać swój świat i ubarwić go opowieściami. Wraz ze wzrostem drzewa i ona będzie rosnąć, dojrzewać, przeżywać przygody, przyjaźnie, miłości. Będzie obserwatorką sąsiadów, ich życia, porażek i sukcesów. Rosnące drzewo, jego kolejne etapy rozwoju miały stać się świadkami jej radości, łez, śmiechu, zadumy i wielu innych przygód, które tylko by wymyśliła.

Wśród jej pomysłów była sąsiadka karmiąca w nocy koty i szpiegująca sąsiadów; chłopcy wspinający się na brzozę, ryzykujący skręcenie karku, by podglądać dziewczyny; ukryta wśród gałęzi para dyskutującą o ważnych dla świata problemach i trzy sąsiadki, choć tylko trochę starsze, tak bardzo odległe w swoim świecie.

I choć może były to naiwne pomysły, wyobraziła sobie nawet cień wielkiego dębu w gorące letnie dni i zasłaniające niebo i gwiazdy gałęzie w ciepłe noce.

Zaczęła od słów:

„Pewnego dnia dziewczynka i chłopiec znaleźli kiełkujące nasiono dębu…

2 thoughts on “W cieniu wielkiego dębu. (1)

Skomentuj Monika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *