Złość.
Na nie klonowanie. Na za mało czasu. Na mijające godziny. Na brak zdolności i wiedzy. Na nie śpiewanie i nie rysowanie. Na poprawki. Na za wiele pragnień. Na głód i łakomstwo. Na uzależnienia. Na tęsknotę. Na bezsilność, bezradność. Na wstrętnych ludzi. Na kurz i brud. Na brak przestrzeni i duszność. Na bezgłos i ociężałość. Na rodziców, rodzeństwo. Na śmierć i milczenie. Na oczekiwania i łzy. Na bezsenność, chrapanie. Na strach i brak zdania. Na irytację, swędzenie. Na zachód słońca. Na mdłości. Na uległość…
Wystarczy. Już.
Złość na chęć niemożliwego.
och, na złość tyle można pisać i pisać, dlaczego na radość jest mniej…
Celna uwaga! Lepiej byłoby dzielić się radością. Myślę, że radość przeżywam, a złość chciałam z siebie wyrzucić. Co i tak poczytuję sobie za sukces, bo przez większość życia nie pozwalałam sobie na złość. Teraz niekiedy czuję się jak wulkan, wolę wypluć z siebie ogień, niż gotować się w środku. A często jest na odwrót. Ogień w środku, zmiażdżone zęby i uśmiech na zewnątrz.