Szybki wypad do moich rodziców po produkty na sos tatarski nie bardzo nam się udał. To znaczy wcale się nie udał, był porażką. Mama tak strasznie się uparła, że mamy przyjechać akurat w środę wieczorem, że woleliśmy to zrobić, niż odbierać od niej setki telefonów i się tłumaczyć. Dostaliśmy szczelnie zawiązaną siatkę. Nie mogliśmy być krócej, a jednak nawet te nieliczne minuty udało się mamie wykorzystać efektownie. Tata za wszelką cenę chciał jak najszybciej nas pożegnać i powinno nam to dać do myślenia, ale zmęczeni dniem, po przejechaniu miasta z jednego końca na drugi, nie od razu zrozumieliśmy. Dopóki mama nie przyczłapała do nas. Jej widok mnie poraził. Spuchnięta, wymięta, z czerwonymi oczami i głupkowatym uśmiechem. I nagle… plask, i już leżała na podłodze bełkocząc coś niezrozumiale. Tata szybko starał się ją podnieść, trzymał za łokcie, za ramiona, a mama chwiała się jakby podczas huraganu, zupełnie nie mogła złapać równowagi. W pierwszej chwili nie uwierzyłam w to, co zobaczyłam. W drugim momencie zamarłam, jakby ktoś mnie przykuł do podłogi, a zaraz potem Jachu złapał mnie za rękę i bez pożegnania wyprowadził z domu. W samochodzie przez dłuższą chwilę nie wiedziałam co się dzieje, co właśnie widziałam, co się wydarzyło. Poczułam, że się duszę. Że jeśli natychmiast nie otworzę okna to nie uda mi się już wziąć ani jednego więcej oddechu. W zupełnej ciszy po czterdziestu minutach weszliśmy do naszego mieszkania. Z siatki dobywał się nieprzyjemny zapach, więc szybko wyrzuciłam ją na balkon, ale że nie dawała mi spokoju otworzyłam ją tego samego wieczora. Ugotowane na twardo jajka dziwnie wyglądały. Szczypiorek w szczelnie zawiązanej siatce kompletnie zgnił. Tylko to co było w zamkniętych słoikach przetrwało. W całej mojej bezsilności postanowiłam, że jajka mogę ugotować, bo mamy, ale nie kupię szczypiorku. Sos będzie bez szczypiorku w tym roku! Może choć tak będę mogła wyrazić mój sprzeciw.