
Ostatni obrazek przedstawia dwa czekoladowe zajączki próbujące ze sobą porozmawiać. I choć zwrócone do siebie pyszczkami nie znajdują porozumienia. Jeden z zajączków ma odgryzioną pupę, a drugi uszy. Ich konwersacja wygląda następująco: „Boli mnie pupa”, „Co mówisz?”.
Dzień rozpoczęliśmy od miętowej herbaty. Taka to polska tradycja, że w święta trzeba się objeść do bólu brzucha i mdłości. Herbata miętowa na noc nie pomogła. Cierpiąc z bólu przyrzekłam sobie, że nie będę się dzisiaj objadać, choć i tak wiedziałam doskonale, że za chwilę złamię tę obietnicę. Dzisiaj – moi rodzice. No żeby tak przeżywać wizytę u swoich własnych rodzicieli. Jadąc do nich wolałam się skupić na czekającym trzecim zajączku, niż na myśli co u nich zastanę. Zajączek był. Znaleźliśmy go po krótkich poszukiwaniach. Zgodnie z tradycją był to zajączek finansowy. Przyda się na pewno. A potem było znowu jedzenie. Tyle pysznych rzeczy i w takiej ilości, że starczyłoby ich na tydzień, kawa ze słodkim to już było skrajne obżarstwo. Po niespełna trzech godzinach zdecydowaliśmy się wracać do domu. Mama była nieprzytomna i balansowała na cienkiej linii pomiędzy kacem, głodem alkoholowym, a piciem. Tata z bratem schowani w piwniczce pili. To był najwyższy czas, żeby wyjść. Uściski, buziaki, pomachanie ręką. Nawet nie specjalnie nas zatrzymywali. W samochodzie łzy pociekły mi ciurkiem. Nie mogłam ich powstrzymać. Może lepiej jest się wypłakać od razu. I znowu przyszło mi do głowy pytanie bez odpowiedzi: dlaczego? W domu zaczęłam machinalnie obgryzać policzki. Zorientowałam się co robię, dopiero kiedy poczułam krew w ustach. Nic mi już z dnia nie pozostało. Jedyne co mogłam to położyć się spać pomimo wczesnej pory. Może uda mi się przespać ból, smutek, rozdarcie, duszności. A gdyby tak wziąć tabletkę? Może dwie lub chociaż półtora? Może przestanę czuć.