
Dla wzmocnienia siebie odszukałam kartkę z mityngu DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików), na którym byłam raz na próbę.
„Mam prawo nie brać udziału ani w aktywnym, ani w biernym zachowaniu rodziców, rodzeństwa czy innych osób, robiących ze mnie >wariata<”.
„Mam prawo opuścić towarzystwo osób, które świadomie lub przez nieuwagę tłamszą mnie, wpędzają w poczucie winy czy upokarzają. Dotyczy to również mojego rodzica alkoholika, rodzica nie-alkoholika i każdego członka rodziny.” Prawa DDA.
Od rana miałam „sesję płakania”. Chlipałam i chlipałam. Urodziny mamy. Takie to smutne. Ciągle wracały do mnie twarze rodziców. Chciałabym na przyszłość umieć ich uprzedzić, że w ogóle nie będę brała udziału w spotkaniach rodzinnych. Jachu mnie wspierał.
Afera rozpoczęła się około godziny 13. Pierwsza zadzwoniła mama, potem tata. Rodzice szczegółowo mnie przepytywali, co mi dolega (powiedziałam, że ból głowy, mięśni i mdłości – co było zgodne z prawdą, bo tak bardzo przeżywałam). Powiedziałam, że nie czuję się na siłach do nich przyjechać. I znowu zadzwonił tata – telefonicznie powtarzał jak bardzo mu przykro i że 70 urodziny ma się tylko raz w życiu. W końcu zastosowałam metodę zdartej płyty. Przez telefon tata pytał, czy to ze względu na alkohol. Na koniec wyraził troskę o stan naszego zdrowia i skończył żartem, że to przez Jacha źle się czuję. Z oddali dobiegł mnie zjadliwy głos siostry cedzącej coś przez zęby. Rozmowa szczęśliwie skończyła się. Potem kolejny telefon, od mamy. Słowa „a jednak mi przykro”. Naciskała. Powtarzałam tylko: „nie dam rady”. Przez głowę przebiegły mi myśli: „nie mam siły”, „nie ubiorę się”. Przychodzi kolej na smsy od mamy: „Przykro mi”, „Może na chwilę”, „Czy staruszka mamusia nie zasługuje….”. Tym razem postanowiłam trwać w mojej decyzji. Nie, nie dam rady pojechać do nich.
Życzenia mamie złożyliśmy przez telefon, prezent zajączkowy z urodzinowym były połączone.
Nie pojadę!