„Bije zegar godziny, my wtedy mawiamy: 'Jak ten czas szybko mija!’ – a to my mijamy.”
Stanisław Jachowicz
Wiele lat temu ten aforyzm znalazłam w kalendarzu pod datą moich urodzin. Przez wiele kolejnych lat byłam przekonana, że to słowa Leopolda Staffa.
Lubiłam je powtarzać zupełnie ich nie rozumiejąc. Smutna i okrutna świadomość, że mój czas na tej ziemi nie jest nieograniczony dotarła do mnie w tym roku, jakiś miesiąc temu. Moim oczom ukazała się nieuchronna granica, mur, konieczność, koniec.
Pierwszego sylwestra spędziłam poza domem w wieku lat 13, w 8 klasie podstawówki. O godzinie 24 wszystkich bawiących się zaciągnęłam do domu moich rodziców, żeby móc złożyć im życzenia.
W 2 klasie liceum, w wieku lat 17, o godzinie 24 znowu byłam u rodziców z życzeniami, znowu w towarzystwie rozbawionych imprezowiczów. Tym razem przygotowani Rodzice poczęstowali nas szampanem.
Miesiąc później na obozie harcerskim przeprowadzono nade mną sąd za picie alkoholu. Okazałam się winna i choć nie czułam skruchy, musiałam ją publicznie wyrazić. Co ciekawe, komendantem na tym obozie był chłopak, który w trakcie trwania wyjazdu z sukcesem przeprowadził inseminację naszej koleżanki. Ale cóż, harcerz pozostaje w trzeźwości, o zapładnianiu nieletnich nikt widać nie pomyślał.
Potem w moim życiu były różne sylwestry. W Pradze (gdzie w nocy szkło z rozbitych butelek chrzęściło pod butami), w Paryżu (gdzie na Polach Elizejskich kąpałam się w fontannie z szampana), w Budapeszcie, w Wiedniu. W akademikach (skąd z dachu widziałam najpiękniejszy pokaz sztucznych ogni nad miastem), w teatrze, na imprezach, koncertach, w kościele, na ulicach, domówkach, u znajomych, rodziny, w górach i nad morzem, na trzeźwo i niekoniecznie. Jednego snobistycznego sylwestra nawet sama zorganizowałam. Wpół nagie panie tańczyły kankana.
Trzy najlepsze sylwestry?
Pierwszy w domu, w piżamie, w łóżku, z małym kotkiem, w moim pierwszym własnym mieszkaniu. W telewizji leciał film o wdzięcznie przetłumaczonym tytule: Wirujący seks, mój kotek szalał od okna do okna w pogoni za strzelającymi ogniami, a moi rodzice nieustannie wydzwaniali, żeby się upewnić, że nie jest mi smutno być sama.
Drugi najwspanialszy sylwester zdarzył się całkiem niedawno. W miękkiej pościeli, na poddaszu wynajętego domku, w cieple grzejącego na dole kominka zasnęłam po 22. Obudziły mnie wybuchy.
– Czy to już? – zapytałam przez sen.
– Tak, śpij dalej – powiedział mój mąż.
Rano okazało się, że jest nowy rok.
Najcudowniejszy sylwester ze wszystkich spędziłam w lesie. Zaszyci w leśnej chatce, zasypani przez śnieg, odcięci od świata siedzieliśmy przez długie godziny przy ognisku i podziwialiśmy ciszę nocy, tylko na chwilę przerwaną dalekimi odgłosami wybuchów. Zmarznięci wróciliśmy do domku, żeby zakopać się we flanelowych piżamach pod grubymi kołdrami i kocami. O 5 rano obudził nas nielitościwy ziąb. Wysiadło ogrzewanie.
Jak jest teraz?
Przestało to dla mnie mieć znaczenie. Uwolniłam się od niespełnianych postanowień, od nowych kalendarzy , od wzruszeń i smutków, radości i złości. To taki sam dzień, to taki sam wieczór, noc i poranek. Może jedynie mały czas zostawiam sobie na zatrzymanie, na docenienie, na wdzięczność, weryfikację, zebranie sił i korektę celu. Nic wielkiego.
Bo wielki jest każdy dzień. Przeszły, przyszły i teraźniejszy. 31 grudnia i 1 stycznia w równym stopniu.
Każdego dnia, w każdej minucie tak samo mijam po trochu.
Ja też kiedyś świętowałam, a dziś wolę cieszyć się każdym dniem jak potrafię. Zmiana roku nie jest już dla mnie taka ważna. Poza tym denerwuje mnie hałas. Wolę ciszę i książki.
No właśnie, hałas. Potwornie żal jest mi wszystkich zwierząt. Jak sobie pomyślę o tych biednych ptakach, które w zimie dokarmiamy, a w tą jedną noc niebo wali im się na głowy… Szkoda przyrody.
Życie każdym dniem – uczę się 🙂
Piżama -party to najlepszy sylwester.wszystkie inne sa takie męczące.
W 100% się zgadzam! I uwielbiam takie sylwestry, piżamka, dobra książka, pyszna herbata, koc i kot 🙂
Mistrzowskie ♥️😘😍
Dziękuję! :**
Co prawda to prawda:)
Tak, prawda 🙂 :*