Krótka historia narodzin.

Krotka historia narodziny

Na moim akcie urodzenie widnieje przekreślone imię. Skreślone zamaszystym ruchem ręki urzędnika. Czy miałam się nie urodzić? Czy skreślono mnie zanim w ogóle zaistniałam?

„Za późno” – powiedział lekarz. Tej ciąży miało nie być. Konflikt serologiczny ją wykluczał. Mieli poczekać. Miało być leczenie. Za późno. Mama ponownie była w ciąży.

Zmartwienie. Radość. Planowali dużą rodzinę. Więc czemu nie teraz. Czas dobry, jak każdy inny. Była dziewczynka. Pora na chłopca. Może „Tomek”? Urodziłam się ja.

W zimie mieli wypadek. Dachowanie. A może wpadli do rowu. To miało być rodzinne świętowanie Bożego Narodzenia. Tyle, że na drugim końcu Polski. Zostali z pustą lodówką. I z przeżytym stresem. Przerażeniem. Na tylnym siedzeniu w gondoli wózka leżała malutka dziewczynka. Moja siostra.

Wypadek. Cisza. Przewrócona między siedzenia gondola. Cisza. Cisza dziecka. Tak straszne rzeczy mogły się stać. A ona spała. Przykryta gondolą, kocykiem, kołderką. Spała na brudnej podłodze samochodu. Ulga.

A potem okazuje się, że ciąża. „Dziewięciu na dziesięciu” lekarzy doradza usunięcie. Mogło dojść do uszkodzenia płodu. Jest jeszcze na to czas. „Nie będzie normalna”. A jednak się decydują. Są wierzący. Bóg daje…

Poród. Coś jest nie tak. Zmartwiona mina lekarza. Dlaczego nie chcą pokazać dziecka? Nieprzytomny strach. A więc jednak. A to tylko niewielka narośl. Zaczątek trzeciego ucha. Kosmetyczna sprawa. „Nienormalna”. Etykietka przyklejona na całe życie mocnym klejem rodzinnych relacji.

Za dużo ulewa. „Coś jest nie tak!” I znowu obawa. I znowu lęk. Może to przełyk, brzuszek, jelita. Lekarz uspakaja. „Ona się przejada. Pokarm zostaje w przełyku i kiedy leży, to się jej wylewa.” Kolejna łatka. „Obżartuch”. Setki rodzinnych posiłków. Niekończący się żart.

Na akcie urodzenia przekreślone imię. Anna. Zmieniona decyzja. Będzie Monika. Na drugie Anna. Tragiczna historia młodzieńczej miłości ojca. Niepotrzebna śmierć młodej dziewczyny. „Bo będzie mi ją przypominać” mówi.

Gdybym się tylko nie urodziła. Tyle mniej byłoby cierpienia, smutku, rozpaczy. Gdybym tylko mogła wymazać ten moment. Ile mniej decyzji, doświadczeń, łez, żalu. Są też radości, to prawda. A jednak myśl pozostaje.

Terapia. Co chciałabym powiedzieć tej małej dziewczynce? Tej nowo narodzonej, bezbronnej? Że ma prawo być tutaj? Że to też jest jej świat? Nie czuję tego. Przychodzą słowa: „Jesteś cudem”. Jestem cudem? Czy oby na pewno?

Zamykam oczy i widzę pępuszek. Pępuszek małego dziecka. I brzuszek. Brzuszek niemowlaka. Pochylam się i daję buzi w ciepłe ciałko. Wdycham zapach. Brzuszek, pępuszek. To przecież ja. Czyż nie jestem małym cudem?!

6 thoughts on “Krótka historia narodzin.

  1. Historia smutna, ale rodzi się z niej piękna miłość. Miłość do samej siebie, nie ma nic mocniejszego niż wiara w siebie, uwierzenie, że jesteśmy tak ważni, że jesteśmy cudem. Niechaj ten Cud w Tobie rozwija się 🙂

    1. Dziękuję. Mam nadzieję, że tak się stanie. Teraz sama jestem rodzicem i wiem jakie to ważne. Mieć swoje miejsce w świecie, kochać siebie, doceniać i szanować 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *